Trzeciego i ostatniego dnia pobytu w Kapadocji mogłam znów wyruszyć na pieszą wędrówkę, na przykład do Doliny Gołębi. Kusiła mnie jednak perspektywa zobaczenia skalnych świątyń w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Dolinie Ihlary. Najprostszym sposobem dotarcia tam było wykupienie jednodniowej wycieczki w lokalnym biurze podróży. Cena była niewygórowana (90 lir), a w programie, poza Doliną Ihlary, moc innych atrakcji: podziemne miasto Derinkuyu, jezioro Nar, Yaprakhisar, Klasztor w Selime i Dolina Gołębi. W cenie autokar, przewodnik, bilety wstępu i lunch. Postanowiłam więc na jeden dzień schować do kieszeni swoją niechęć do biur podróży…
Błąd. Program został zrealizowany mniej więcej w połowie (Dolina Ihlary, podziemne miasto Derinkuyu, Klasztor w Selime i panorama Doliny Gołębi) i nie czepiałabym się reszty – pewnie więcej nie dało się zobaczyć jednego dnia – gdyby nie to, że zwiedzanie Doliny Ihlary nie oznaczało, jak się okazało, zwiedzania tego, co w niej najciekawsze, czyli skalnych kościołów. To tak, jakby w Watykanie nie zwiedzać Bazyliki św. Piotra! Powód był prozaiczny, czyli finansowy – kościoły znajdowały się w tej części doliny, do której wstęp był płatny (20 lir, czyli ok. 22 zł). A że biuro podróży obiecało, że wstępy są w cenie imprezy, przewodnik zabrał nas do drugiej części doliny, mniej ciekawej nie tylko ze względu na walory artystyczne, ale i krajobrazowe. Do części płatnej dotarłam – biegiem – w czasie wolnym, ponieważ jednak dolina jest rozległa, a kościoły położone wysoko, tych najciekawszych nie udało mi się zobaczyć. A pospiesznie robione zdjęcia też się nie udały.
Do Göreme wróciłam sfrustrowana, pogłębiwszy awersję do biur podróży…