Święte miasto hinduizmu. Położone nad Gangesem w miejscu szczególnym: tam, gdzie święta rzeka skręca na północ. To niewątpliwie ważne na naszej trasie miejsce budzi we mnie ambiwalentne emocje. Na początku zaskakuje negatywnie: że takie wielkomiejskie, zakorkowane, hałaśliwe. Ruch uliczny, który w Delhi mnie fascynował, tu przeraża. Gdy wieczorem wracamy rikszą do hotelu, z dziesięć razy zamykam oczy, bo wydaje mi się, że jedziemy na czołowe. Kończy się na jednej niewinnej stłuczce – nasz rikszarz stuka w motocykl. Młoda, temperamentna Hinduska wrzeszczy na niego, on zbywa ją wzruszeniem ramion. Szkód nie widać.
Nad Gangesem, przy ghatach, czyli prowadzących do rzeki kamiennych schodach, na których Hindusi dokonują ablucji, jest spokojnie i melancholijnie. Nad brzegiem wznoszą się okazałe zabytkowe pałace, większość nieźle utrzymana. W Gangesie rytualnej kąpieli zażywają całe rodziny, ale o tej porze roku Hindusi nie przybywają tu tłumnie. W Varanasi jest dużo turystów, nie tylko zachodnich. Przybywają tu też – jako turyści właśnie – muzułmanie z Indii. Wokół turystów kręci się biznes – wynajem łodzi, sprzedaż pamiątek, hotelarstwo, gastronomia. Co – może niesłusznie – uspokaja moje wyrzuty sumienia, że podglądam Hindusów w intymnych sytuacjach rytualnych kąpieli i żegnania bliskich.
Przy Ghacie Manikarnika na stosach płoną ciała zmarłych. Obserwujemy obrzędy z odległości kilkudziesięciu metrów. Uczestniczą w nich sami mężczyźni, są zwyczajnie ubrani. Atmosfera bardziej przypomina piknik niż chrześcijańskie pogrzeby – nie widać rozpaczy ani smutku. Pogrzeb jest częścią codziennego życia.
Stoimy tam długo. Dość długo, żebym poczuła dyskomfort. Nie tyle z powodu voyeuryzmu, ale poczucia wyobcowania – poczucia, że ja nie należę do tego miejsca i do tej kultury. Nie czułam tego w Indiach ani wcześniej, ani później. W innych miastach bogactwo kulturowe Indii było zaproszeniem do spotkania – miałam wrażenie, że ten tygiel mnie wchłania, że mogę z niego czerpać, chłonąć, uczyć się, poddawać się nowym impulsom. W Varanasi przy Ghacie Manikarnika czuję się tak, jakbym znalazła się za szklaną szybą.
Przygotowanie stosu pogrzebowego
A potem, mimo tego poczucia wyobcowania, nieoczekiwanie uruchamiają się głęboko zagrzebane, bardzo osobiste i bolesne wspomnienia sprzed lat – kremacja ciał Babuni i Dziadka. Cmentarz Miłostowo w Poznaniu, zabytkowy pruski fort. Duszne, klaustrofobiczne pomieszczenie. Natrętne skojarzenie z krematorium w obozach koncentracyjnych. Czysto, sterylnie, zdalnie, jak z naciśnięciem guzika na pilocie. I następni proszę.
Te wspomnienia pozwalają mi spojrzeć na Varanasi inaczej. Tu jest bardziej po ludzku. Granica między życie a śmiercią nie jest tak jednoznaczna, a zmarli nie są brutalnie wypychani ze świata żywych.
Nad Gangesem o świcie