Na moją prośbę zatrzymujemy się przy aptece. Od kilku dni walczę z infekcją, skończył mi się zapas zabranych z Polski leków. Widząc, że sprzedawca (raczej nie farmaceuta) wyciąga listek, a nie całe opakowanie paracetamolu, proszę o dwa, żeby za dwa dni nie zawracać pilotowi głowy postojem przy kolejnej aptece. Pochylam się, żeby wyciągnąć z plecaka portfel i w tym momencie słyszę zadane po polsku pytanie:
– Chcesz dwie tabletki czy dwa listki?
Zdumiona, podnoszę wzrok i widzę, jak Hindus zabiera się za odcinanie nożyczkami dwóch tabletek paracetamolu… Okazuje się, że w Indiach można kupować tabletki na sztuki i najwyraźniej jest to bardziej powszechne niż kupowanie całych opakowań czy choćby listków.
Bardzo porządny hotel w Jaipurze. Sterta brudnej pościeli leży na klatce schodowej przez 24 godziny na dobę.
Przy stoliku w hotelowej restauracji siedziałam sama, ale kelnerów podeszło do mnie dwóch. Chyba po to, żeby wspomagać się językowo. Nie ułatwiłam im zadania, prosząc o ryż. Tylko suchy ryż. W końcu zdołałam im wytłumaczyć, że jestem chora i nic innego zjeść nie mogę. I naprawdę zamawiam tylko suchy ryż. Nie udało mi się go przełknąć wiele, więc spytałam, czy mogę zabrać resztę do pokoju. Kelner skinął głową, że nie, czyli że tak i zapytał mnie o numer pokoju. Machinalnie go podałam, a on wyjął mi z rąk miskę.
– Zaraz przyniesiemy.
O rany! Wysiadł mi żołądek, nogi i ręce mam sprawne! I nikt nie musi nosić za mną miski. Energicznym ruchem przejęłam kontrolę nad miską, podziękowałam i poszłam. Wieczorem zapytałam pilota, o co właściwie chodziło i dowiedziałam się, że złamałam kod kulturowy. I że robimy to zawsze, gdy sami zanosimy plecaki do swoich pokoi, zamiast zostawić je boyom hotelowym.
Pracze w Varanasi