„MOJE POKOLENIE JEST STRACONE”, CZYLI ALBANIA OCZYMA ALBAŃCZYKA

Pytanie: „Skąd jesteś?” najczęściej jest początkiem krótkiej, zdawkowej rozmowy. Nie w Tiranie. „Polska… Jesteśmy trzydzieści lat za Polską” – mówi Eric, lat 31, urodzony w Tiranie. Od jedenastu lat mieszka we Włoszech. Pracuje jako kucharz w restauracji w Rzymie. Na czarno.  Narzeka, że życie drogie, a zarobki niskie. Myśli o przeniesieniu się do Norwegii. Chciałby odłożyć pieniądze, wrócić do Albanii i założyć własną restaurację. Póki co przyjeżdża odwiedzić rodzinę i trochę się nudzi. „Wszyscy moi kumple wyjechali za granicę”. Chętnie poćwiczy angielski w rozmowie z zagraniczną turystką. I tak zyskuję prywatnego przewodnika na resztę popołudnia.

Plac Skanderbega – centralny Plac Tirany

Od upadku komunizmu sytuacja zmienia się na lepsze. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Plac Skanderbega na przykład. Jeszcze dziesięć lat temu jeździły tu samochody. Teraz tu jest deptak, tak jak w krajach europejskich. Ale zmienia się za wolno. „Moje pokolenie jest stracone, nie będzie beneficjentem tych zmian. Dopiero  następne będzie miało normalne życie. Na zachodzie ludzie pracują, żeby  żyć. W Albanii się pracuje, żeby przeżyć. Żeby starczyło do pierwszego. To nie jest życie. Politycy nie myślą o kraju, tylko o tym, żeby się nachapać”. Tak, wie, że tak jest też w innych krajach, ale w Albanii jest gorzej. Po chwili przyznaje, że wina leży też poi stronie zwykłych ludzi. „W Albanii ludzie spędzają cztery godziny dziennie w kawiarni. Nie mają czasu pracować. Czy Niemcy albo Szwedzi siedzą cztery godziny dziennie przy kawie?”

 

„Tirana to małe miasto [źródła różnie podają – około pół miliona mieszkańców]. Ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Popatrz na tych staruszków. Mają rezerwacje na te ławeczki. Siedzą, patrzą i plotkują. Ja się tu duszę. W Rzymie jest życie”.

Eric prowadzi coś w rodzaju rankingu krajów aspirujących do UE. Czarnogóra jest przed Albanią. Ale Gruzja i Ukraina zostały daleko w tyle. Turcja też. „To nie jest europejski kraj” – mówi z przekonaniem. „Nie mamy dobrych relacji z krajami w regionie. Z Czarnogórą, Bośnią na przykład. Oni nami gardzą. Uprzedzenia rasowe. Ale sami ze sobą też nie mamy. Albańczyk zazdrości drugiemu Albańczykowi, że mu się powiodło”.

Pazari i Ri – główny bazar Tirany

Pytam o czasy komunizmu, które Eric zna tylko z opowiadań rodziców. Mówi, że jeszcze w latach osiemdziesiątych za krytykę władz, choćby za stwierdzenie, że życie w Albanii jest nędzne, można było iść do więzienia na trzydzieści lat. Ludzie nie ufali sobie wzajemnie, obawiali się donosów. Kraj był kompletnie odizolowany. Teraz w Albanii pracuje wielu cudzoziemców – rzeczywiście, chwilę przed spotkaniem Erica słyszałam rozmawiającą przez telefon Niemkę, która nie wyglądała na turystkę. Eric mówi, że w Tiranie jest wielu bezdomnych. W ciągu półtorej doby widziałam kilkunastu.

 

Ojciec Erica pochodzi z Kosowa. Ona sam o Albańczykach z Kosowa mówi „oni”. Z dystansem. Pytam, czy nie czują się jednym narodem. „Nie jesteśmy tym samym narodem. Dzieli nas przepaść. My jesteśmy w stosunku do nich zapóźnieni cywilizacyjnie. Poza tym, oni nie wycierpieli tego co my za komunizmu. Choć nacierpieli się później w czasie wojny – przyznaje. Poczucie dziejowej krzywdy pobrzmiewa w co drugim zdaniu Erica.  – Albańczycy z Albanii i Albańczycy z Kosowa to inne narody. Albańczycy z Macedonii to jeszcze inny. Choć mówimy tym samym językiem”.

 

Następnego dnia,  też na ulicy, zagaduje mnie nobliwie wyglądający starszy pan (80 plus). „Skąd jesteś?” Wylicza nazwy polskich miast i związki wszystkich krewnych i znajomych z Polską. Żąda, żebym wyjęła kartkę i długopis, po czym zapisuje mi na niej swoje imię, nazwisko i numer telefonu. Moich nie żąda w zamian… A potem, wciąż łamanym angielskim, wolno, ale skutecznie szukając właściwych słów, zaczyna mi opowiadać, jakie sukcesy sportowe odniósł za młodu. Z pięć minut czekam, aż dojdzie do końca akapitu. Kiedy w końcu mówię, że muszę już iść, podaje rękę na pożegnanie i nie wydaje się urażony, że nie wysłuchałam do końca jego opowieści.

Albańczycy są niezwykle sympatyczni. Nawet jeśli nie mówią po angielsku i tak pomogą – pokażą na migi, napiszą nazwę na skrawku papieru, wsadzą do właściwego autobusu. A jeśli znają angielski, wytłumaczą i jeszcze pożyczą miłego zwiedzania. Zatrzymują się na ulicy, żeby nie wejść mi w kadr. Jeśli chodzi o komunikatywność, niechlubnym wyjątkiem są taksówkarze, ale o nich w kolejnym wpisie.

 

Architektoniczne potworki przy Placu Skanderbega

W Tiranie nie ma wielu atrakcji turystycznych. Plac Skanderbega, główny plac miasta, razi szpetotą. Powstał  w czasach komunistycznych, gdy decyzją władz wyburzono zabytkową zabudowę i wytyczono pokaźny plac w centrum miasta. Wokół architektoniczne potworki. Mozaiki tirańskie, jedna z głównych atrakcji, też mnie nie powalają….. I chyba nie tylko mnie. Nikt nie fatyguje się nawet, żeby pobrać opłatę za wstęp.

Mozaika tirańska (IV w) – jedna z niewielu turystycznych atrakcji

Ale w sumie Tirana zaskakuje mnie pozytywnie. Po pierwsze, obfitością zieleni. Wzdłuż większości ulic są biegną dwa, wzdłuż szerszych cztery szpalery drzew. W upalne dni (a lata w Tiranie zawsze są upalne) są dobrodziejstwem, a ich obecność wynikiem świadomej polityki władz (sądząc po wieku drzew – również komunistycznych). Tirana jest miastem ciasno zabudowanym, ale gdzie się tylko da, jest skwerek lub choćby trawniczek. Nie wszędzie, lecz na ogół jest to zieleń ładnie zadbana.

Po drugie, Tirana jest bardziej „cywilizowana” niż się spodziewałam. W porównaniu z Podgoricą ( a nawet Sarajewem) Tirana wydaje się europejskim, dość zamożnym i zadbanym miastem. Choć tu i ówdzie widać bylejactwo. Śmieci, rozbabrane roboty drogowe, przy których nikt nie pracuje.

Kolejnym zaskoczeniem (tym razem nie wartościuję, tylko odnotowuję) jest to, że w kraju, w którym ponad połowa ludności wyznaje islam, na ulicach prawie nie widać kobiet zakrywających głowy . W Bośni widziałam ich sporo. Jeśli chodzi o odsetek muzułmanów w Albanii, są duże różnice w źródłach. Drugą dużą grupą wyznaniową są katolicy. Warto pamiętać, że Matka Teresa z Kalkuty była Albanką. W Tiranie ma dziś plac swojego imienia.

Plac Matki Teresy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *