PRIZREN: MAGIA MIEJSCA

Kierowca mija albańskich pograniczników, nie zdejmując nogi z gazu. Kosowianin zbiera paszporty – ponieważ jednak jadę busem, w którym jest dziesięciu pasażerów, kontrola nie trwa długo. Po piętnastu minutach jesteśmy w Kosowie. No i nareszcie komuś chciało się przystawić pieczątkę!

Kosowo dodałam do planu podróży  w ostatniej chwili (w ostatniej chwili to u mnie trzy miesiące przed wyjazdem). Pięć krajów w szesnaście dni – do końca mam wątpliwości, czy to nie o jeden lub dwa za dużo. Chcę jednak postawić nogę na kosowskiej ziemi. Wybór pada na Prizren, a nie stołeczną Prisztinę, bo wyczytuję, że to ciekawsze miejsce, a po zobaczeniu kilku zdjęć podejmuję decyzję. Prizren wygląda urzekająco!

 

Zaczyna się nerwowo. Dwadzieścia minut po przekroczeniu granicy kierowca zatrzymuje się przy autostradzie i patrząc na mnie mówi: „Prizren, wysiadać!”. Takie numery przerabiałam w Gruzji (z marszrutki do Gori wysadzili mnie przy drodze, kilka kilometrów  od centrum). Tam ratowała mnie zawsze ludzka życzliwość. Tu rozwiązanie jest systemowe – kierowca nie mówi po angielsku, ale ktoś mi wyjaśnia, że do centrum podwiezie nas (mnie i jego) inny bus. Rzeczywiście, już czeka.

Na dworcu w Prizrenie chcę od razu kupić bilet do Podgoricy na następny dzień. Starszy facet w informacji obrzuca mnie złym wzrokiem (po co mu w ogóle zawracam głowę), no i  nie mówi po angielsku. Na wcześniejszych etapach podróży to się nie zdarzało. Pisze na kartce, że autobus o 8.00. Potwierdza się to, co wcześniej znalazłam w internecie. Szkoda, miałam nadzieję zostać w Prizrenie do popołudnia. Ticket? W autobusie.

Idę do toalety. Tu jeszcze gorzej. Z tak paskudnej korzystałam ostatnio w Indiach. Ale jak wychodzę na ulicę, robi się lepiej. Nie łapię Wi-Fi, więc pytam, w którą stronę rzeka. Chłopak dobrze mówi po angielsku, dopytuje, gdzie mam hotel, tłumaczy, jak dojść. A potem docieram do hotelu na starówce i robi się fantastycznie.

 

 

Prizren ma niepowtarzalną atmosferę – nie umiem porównać go do innych miast, które widziałam wcześniej.  Odrestaurowana starówka, mnóstwo kafejek, które czekają na turystów, ale wbrew temu, co czytałam, nie spotykam tłumów. W kawiarniach siedzą głównie tubylcy, kelnerzy nie znają angielskiego. Dopiero później, gdy pójdę do ruin zamku, okaże się, że trochę turystów jednak tu dotarło. Najczęściej słyszę francuski i tylko raz polski.

W Prizrenie jest mnóstwo zabytków, z których tylko część udało mi się zobaczyć. Warto tu przyjechać choćby dla jednego – meczetu Sinana Paszy, z kształtną bryłą dominującą nad miastem i z pięknymi dekoracjami wnętrza. I dla samej atmosfery miasteczka, które jeszcze nie zostało zadeptane przez turystów i ma własny klimat, europejski z orientalną domieszką.

 

Meczet Sinana Paszy

W Prizrenie widać jednak ślady niezbyt odległej przeszłości i widać, że nie wszystko wróciło tu do normy. Serbskie cerkwie, niezależnie od ich rangi artystycznej, są zdewastowane i zamknięte, a ich otoczenie zagracone i zaśmiecone. Chciałoby się powiedzieć, porzucone. Niechciane. Dotyczy to również Cerkwi Bogurodzicy Ljeviškiej, znajdującej się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Co więcej, są chronione przez stale przy nich obecną policję przed atakami wandalizmu. Gdy następnego dnia wcześnie rano przechodzę obok prawosławnej katedry św. Jerzego (ta jest akurat czynna) z walizką, policjant wykrzykuje coś do mnie po albańsku – chyba chce, żebym się cofnęła i poszła inną ulicą (chyba podejrzenia budzi walizka). Kiedy wołam, że nie rozumiem, odpuszcza.

 

Z żalem opuszczam Prizren. Aż do trzynastego dnia podróży miałam poczucie, ze dobrze zaplanowałam trasę. Na Dubrownik, tak jak na Prizren, miałam jedno popołudnie. Wyjeżdżając z Dubrownika nie czułam jednak większego niedosytu, być może zmęczona tłumem turystów. Czternastego dnia podróży, wyjeżdżając z Prizrenu, czuję. Choć to też żal, że cala moja podróż dobiega końca… Kolejne dwa dni to ośmiogodzinna podróż z Prizrenu do Podgoricy i lot do Polski.

Ruiny zamku w Prizrenie zagospodarowane tak, żeby turyści mogli sobie po nich pochodzić, nie łamiąc nóg.  Wstęp wolny. Z ruin rozpościera się piękna panorama miasta

Z lewej strony widać prawosławna katedrę św. Jerzego, z prawej – meczet Sinana Paszy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *