Pora na podsumowanie podróży. W tytule wpisu użyłam nazwy przewoźnika, z którym przejechałam odcinek z Sarajewa do Podgoricy, bo podróżowałam w tempie ekspresowym, chcąc zwiedzić jak najwięcej w ciągu 16 dni. Odwiedziłam pięć krajów: Czarnogórę, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Albanię i Kosowo. Najdłużej, bo około pięciu dni spędziłam w Czarnogórze, głównie dlatego, że tam zaczęła się i skończyła moja podróż. Najmniej czasu, bo około jednej doby spędziłam w najmłodszym europejskim państwie, czyli Kosowie. Zwiedziłam jedenaście miast i miasteczek: Kotor, Perast, Dubrownik, Split, Trogir, Mostar, Sarajewo, Podgoricę, Tiranę, Kruję i Prizren. Widziałam sześć miejsc z listy światowego dziedzictwa UNESCO: Kotor, stare miasto w Dubrowniku, zabytkowe centrum Splitu z Pałacem Dioklecjana, Trogir, stare miasto w Mostarze i Cerkiew Bogurodzicy w Prizrenie. Nocowałam w ośmiu hotelach i dziesięciu pokojach (w Podgoricy zatrzymałam się dwukrotnie, a w Tiranie wskutek hotelowych zawirowań musiałam przenieść się na drugą noc do innego pokoju). W portfelu miałam cztery waluty: chorwackie kuny, bośniackie marki, albańskie leki i euro (waluta Czarnogóry i Kosowa). Łącznie przejechałam po krajach bałkańskich około 1700 kilometrów. Najdłuższy odcinek – z Prizren do Podgoricy (przez Berane i Rozaje) – 260 km – zajął mi ponad 8 godzin. Na odcinku ze Splitu do Mostaru (tylko 170 km) było niewiele lepiej – 7 godzin. Koszt przejazdów autokarowych wyniósł ok. 90 euro plus 325 kun (w Bośni i Albanii za bilety autokarowe płaciłam w euro), czyli łącznie ok. 600 zł. WARTO BYŁO!!!
Autorka w Kotorze
A oto mój osobisty i megasubiektywny ranking turystycznej atrakcyjności odwiedzonych miejsc:
- Najpiękniejsze miasta: Dubrownik i Prizren
- Najciekawsze miasta: Sarajewo i Prizren
- Obiekt, który zrobił na mnie największe wrażenie: pałac Dioklecjana w Splicie
- Najpiękniejsze budowle: most w Mostarze i dzwonnica katedry w Splicie
- Największa niespodzianka: Prizren
- Największe rozczarowanie: Kruja
- Najmniej ciekawe miasto: Podgorica (dla stolicy Czarnogóry dałoby się stworzyć jeszcze kilka negatywnych kategorii…)
- Najsympatyczniejsi mieszkańcy: Albańczycy, zarówno w Albanii, jak i Kosowie
- Najdroższy kraj: Chorwacja (noclegi w podobnym standardzie o 100% – 150% droższe niż w pozostałych krajach)
- Najtańszy kraj: Kosowo (kawa na starówce w Prizren kosztuje… jedno euro)
Jeszcze kilka uwag o Czarnogórze, w której spędziłam najwięcej czasu. Co mi się podobało w Czarnogórze?
- po pierwsze i po drugie, góry. Po których następnym razem pochodzę.
- po trzecie, sympatyczni ludzie. Na ogół mówią po angielsku. A nawet jak nie mówią, są komunikatywni, jak na przykład kierowcy autokarów.
- po czwarte, język. Da się go zrozumieć.
- po piąte, obsługa na infolinii lokalnego operatora sieci komórkowej. Korzystałam z pomocy dwukrotnie i dwukrotnie trafiałam na sympatycznych, cierpliwych chłopaków, dobrze mówiących po angielsku. Drugi postanowił rozwiązać mój problem niemal wbrew mojej woli, bo ja byłam już gotowa odpuścić. I dopiął swego! Rozmowy są nagrywane, a pracownicy są najwyraźniej rozliczani ze skuteczności. To jednak bardzo miłe, zwłaszcza po niemiłych doświadczeniach z obsługą na polskich infoliniach.
Co mi się nie podobało w Czarnogórze?
- parkowanie na chodnikach. Samochody zastawiają je tak szczelnie, że często byłam zmuszona zejść na ulicę, narażając się na potrącenie przez pędzące wąskimi uliczkami samochody.
- stosunek do środowiska. W zwiedzanych obiektach plastikowe butelki walają się obok koszy, jakby nie można było zabrać ich do domu. W sklepach reklamówki rozdaje się hojnie, pakując owoce do osobnych torebek, nawet jeśli klient chce zabrać je luzem.
- stosunek do praw konsumenta. W supermarkecie popularnej sieci proszę o rogalik za 40 centów. Przy kasie zostawiam odliczoną kwotę i idę dalej. Kasjerka biegnie za mną i mówi, że zostawiłam za mało pieniędzy. Przepraszam ją, dopłacam 30 centów, ale, zaintrygowana, wracam na stoisko. Cena widnieje nadal: 40 centów. Grzecznie zwracam uwagę ekspedientce, że nakleiła cenę innego artykułu. Nagle nie rozumie angielskiego, chociaż dwie minuty wcześniej rozumiała. Nieco już zirytowana, bo nie lubię być nabijana w butelkę, żądam rozmowy z menadżerem lub z kimś, kto mówi po angielsku. Momentalnie zjawia się jakiś chłopak (raczej nie menadżer) i mówi, że to jest cena rogalików w koszyku z przodu. Których nie ma. Więc jest cena rogalików, których nie ma, za to nie ma ceny rogalików, które są. Jak z Mrożka. Na pytanie o cenę rogalika, który kupiłam, rozkłada bezradnie ręce. Jakby to było oczywiste, że ceny czasem samoistnie znikają.
Na koniec kilka fotek z okna autokaru, z najdłuższego i najpiękniejszego odcinka trasy – z Prizrenu do Podgoricy: