Po długiej dyskusji w Nuwara Elija postanawiamy się rozdzielić. Aga nie ma ochoty na jazdę pociągiem, który prawdopodobnie będzie nieludzko zatłoczony, ja postanawiam zaryzykować. Trasa z Nuwara Elija do Ella jest zachwalana jako bardzo widowiskowa, uchodzi wręcz za jedną z najpiękniejszych na świecie. Dwa dni wcześniej nie było już biletów na żaden pociąg do Ella, jak zwykle będzie dodatkowa pula w dniu odjazdu, ale szansa na miejsce siedzące jest bliska zeru. Aga wybiera bardziej komfortową i krótszą jazdę autobusem, boi się jednak, że bezpośredni autobus też będzie zatłoczony (jak się potem okaże, nie bez racji), kombinuje więc jazdę z przesiadką. Recepcjonista, od którego próbujemy wyciągnąć jak najwięcej informacji, ma obłęd w oczach – nie dość, że dwie Polki jadą do Ella razem, ale osobno, to jeszcze jedna z nich przejawia dziwne upodobanie do połączeń z przesiadką….
Do Ella w linii prostej jest 35 km, trasa kolejowa przez Haputale jest prawie dwa razy dłuższa. Bilet trzeciej klasy – tylko taki jest dostępny – kupuję na godzinę przed odjazdem pociągu. Gdy pół godziny później na peron wtacza się pociąg, czeka już na niego spory tłum. Wsiadam do wagonu drugiej klasy, bo taki akurat zatrzymuje się przed mną, boję się usiąść na stopniach, więc upycham bagaż w wagonie na półce, a sama zajmuję wygodną miejscówkę stojącą w otwartych drzwiach wagonu. Wciskam się ramieniem między ścianę a przypięte haczykiem drzwi, co daje mi poczucie bezpieczeństwa i możliwość robienia zdjęć. Choć czasem na pierwszym planie widnieje profil Lankijczyka, nad tubylcami mam przewagę wzrostu…
Mojej pozycji strategicznej będę bronić do końca podróży jak niepodległości. Wagon zapełnia się do granic możliwości. Ci, którzy stoją w drugich drzwiach, proszą: „Nie wsiadajcie, tu już nie ma miejsca”. Na próżno.
Mimo to pierwsze dwie godziny są znośne. Najpierw widać malowniczo położone na wzgórzach i poprzecinane wąwozami plantacje herbaty, potem jedziemy przez las (dżunglę?). Najpiękniejszy odcinek trasy, na którym góry zamykają horyzont, prowadzi z Pattipoli, najwyżej położonej stacji na Sri Lance (prawie 1900 m n.p.m.), do Bandawareli.
Nasz pociąg jest opóźniony, na kolejnych stacjach stoi dziesięć, dwadzieścia, czterdzieści minut, żeby przepuścić składy jadące w przeciwnym kierunku (jest tylko jeden tor). Po trzech godzinach jest mi już wszystko jedno – korzystając z tego, że zrobiło się (na chwilę) nieco luźniej, siadam na podłodze. Ostatnia godzina jest najgorsza, ludzie wciąż dosiadają..
Po czterech i pół godzinach wysiadam z pociągu zdeptana, sprasowana i poobijana… Opadam na ławkę na peronie i wyciągam butelkę z wodą. W takim stanie kilka minut później znajduje mnie Aga, która, znudzona czekaniem na mnie na kwaterze, wybrała się na spacer i przypadkiem znalazła się koło stacji, kiedy wjechał mój pociąg. Dojechała do Ella znacznie szybciej, ale w niewiele lepszych warunkach – stojąc w ścisku w autobusie. Przystosowała się już do miejscowych zwyczajów – podręczną torbę po prostu rzuciła komuś na kolana…
Z perspektywy kilku godzin nie żałuję jednak przejażdżki lankijskim pociągiem… Grudzień to szczyt sezonu, w innych miesiącach podobno jest luźniej. Może będziecie więc mieli więcej szczęścia…