Dzień przed wylotem wracamy do Kolombo. Autobus ekspresowy z Galle dojeżdża tylko do Maharagamy – dość odległych przedmieść Kolombo, z których wleczemy się jeszcze do centrum miejskim autobusem bitą godzinę. Zatrzymujemy się w tej samej dzielnicy – Kollupitiya, w pobliżu głównego dworca kolejowego Fort Railway, ale w innym hotelu – w „naszym”, jak i w wielu innych, w noc sylwestrową wszystkie wolne pokoje były zarezerwowane co najmniej od trzech miesięcy. Idziemy zwiedzić to, czego nie udało nam się zobaczyć dwa tygodnie temu. Pierwsza na mapie zwiedzania jest Gangaramaya – świątynia buddyjska, wybudowana w końcu XIX wieku, a przebudowana w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Składa się z kompleksu budynków, w których zgromadzono dary od wiernych. Wygląda jak połączenie sklepu z antykami, wielkiego straganu z pamiątkami i muzeum. Najmniej przypomina świątynię, chyba że świątynię przepychu i złego gustu. Mimo wszystko robi wrażenie, więc warto ją zobaczyć.
Ze świątyni wyciągam Agę do Ogrodów Cynamonowych. Chyba urzekła mnie ich nazwa, choć wiem, że nie są to ogrody ani park, tylko reprezentacyjna dzielnica, w której mieszczą się budynki publiczne i ambasady. Podświadomie oczekuję cejlońskiego odpowiednika New Delhi. Błąd. Spacer okazuje się dużym rozczarowaniem – dzielnica jest ruchliwa, hałaśliwa i pozbawiona uroku. Najładniej wygląda gmach Muzeum Narodowego, ale muzeum jest już zamknięte, zresztą i tak nie miałyśmy go w planach – opis w przewodniku nie jest zbyt zachęcający. W drodze do hotelu zaglądamy jeszcze do innej świątyni buddyjskiej, Seema Malakaya.
Duch w narodzie słabnie. To nie tylko nasz ostatni wieczór, ale też wieczór sylwestrowy. Aga postanawia go jednak spędzić w hotelu, pakując się… Ja nie mam wiele do pakowania, wyruszam więc na pożegnalny spacer, robię ostanie zakupy, herbata, laski cynamonu. Where are you from? Do you like Sri Lanka?, pyta sprzedawca bananów, których kiść kupuję na drogę, a ja odpowiadam na te pytania po raz co najmniej setny w czasie tej podróży. Zaglądam do otwartego kościoła, w którym trwają przygotowania do mszy. O północy huku co niemiara, ale fajerwerki wyglądają dość żałośnie.
Kościół Dzieciątka Jezus
Rano jedziemy na lotnisko hotelową taksówką. Jeszcze jedna rozmowa Where are you from? Do you like Sri Lanka? Tym razem w wersji rozszerzonej, bo dojazd na lotnisko zajmuje 45 minut. Musimy więc zdać szczegółową relację z całej trasy. Na koniec taksówkarzowi udaje się nas zaskoczyć. Mam dzisiaj urodziny. Zgadnijcie, ile mam lat. Ósma rano to nie jest dla mnie pora na zagadki intelektualne, na szczęście Aga staje na wysokości zadania. Mruży oczy, przygląda się bacznie i rzuca:
– Trzydzieści cztery.
Źrenice taksówkarza, odwrotnie niż źrenice Agnieszki, rozszerzają się ze zdumienia.
– Wow! Dobra pani jest! Mam dokładnie trzydzieści cztery.
No więc na koniec życzenia, Happy Birthday, zabawne, kilka dni temu ja przyjmowałam życzenia urodzinowe od jednego z naszych lankijskich gospodarzy, ale teraz już tylko odprawa bezpieczeństwa, biletowo – bagażowa, paszportowa i … żegnaj Sri Lanko!