O Marsaxlokk, niegdyś spokojnej osadzie rybackiej w południowo-wschodniej części wyspy, czytałam zarówno w przewodniku, jak i na blogach same dobre rzeczy. Że malownicza, że mało turystów i że zdecydowanie warto odwiedzić. Miasteczko okazało się rzeczywiście dość malownicze: przy nadbrzeżu zacumowane luzzu – barwne łodzie rybackie, plus ładny placyk przed kościołem w centrum, ale mega zatłoczone. Była niedziela, a w niedzielę w Marsaxlokk odbywa się targ rybny (na którym można kupić też mydło i powidło). Turystów też nie brakowało. W dodatku żar lał się z nieba, choć była ledwie jedenasta i nie było się gdzie przed nim schować. Szybko więc podjęłam decyzję o ewakuacji. Pomógł mi w tym punkt informacyjny (przy nabrzeżu), w którym dowiedziałam się, że do Błękitnej Groty i świątyń megalitycznych trzeba jechać z przesiadką na lotnisku, czyli naokoło.
Położone na południu wyspy świątynie megalityczne Ħaġar Qim i Mnajdra z trzeciego tysiąclecia p.n.e. (lista światowego dziedzictwa UNESCO) nieco mnie rozczarowały. Nie żebym wiele oczekiwała, bo archeologia nie jest moją pasją, ale miałam nadzieję, że przynajmniej są fotogeniczne. Okazało się natomiast, że są chronione plandeką przed szkodliwym oddziaływaniem warunków atmosferycznych. Plandeka przy okazji chroni je skutecznie przed robieniem im ładnych zdjęć.
Z Błękitną Grotą było odwrotnie niż z Marsaxlokk. Wszystko, co o niej czytałam, zniechęcało: pełno turystów, przereklamowana, a nawet kiczowata. Wahałam się, czy warto do niej się wybierać i ostatecznie zdecydowałam się głównie dlatego, że byłam w pobliżu, no i szybko uwinęłam się w Marsaxlokk i świątyniach. Na górze (na klifie) rzeczywiście było tłoczno i czuło się atmosferę komercyjnych atrakcji, w jednej z kafejek z trudem znalazłam wolny stolik. Ale z chwilą, gdy znalazłam się w łodzi, wszystko się zmieniło. Rejs jest dość tani (8 euro) i trwa tylko około 20 minut, ale było to najprzyjemniejszych dwadzieścia minut, które spędziłam na wyspie. Widoki są piękne i co chwilę się zmieniają, wodna ma cudny kolor, a właściwie kolory, w różnych odcieniach błękitu, szafiru, turkusu i szafranu, jest idealnie przejrzysta i nieskazitelnie czysta Do tego wspaniała morska bryza i choć raz nie było mi gorąco, mimo wczesnego popołudnia. Oczywiście były inne łodzie i prywatne jachty, ale widać je było z daleka, nie płynęliśmy w sznurze, jak się spodziewałam. Sądzę więc, że warto popłynąć, żeby wyrobić sobie własne zdanie – może bez nadmiernych oczekiwań, ale też bez uprzedzeń. Dla mnie Błękitna Grota była drugą po Valletcie najciekawszą i najbardziej urokliwą atrakcją Malty.