Z Elli wybieramy się na południe do Mirissy, 6 godzin drogi autobusem. Dowiadujemy się, że z Elli odjeżdżają jedynie autobusy przelotowe, które przyjeżdżają już pełne. Nie chcemy stać przez 6 godzin, zwłaszcza po doświadczeniach z poprzedniego odcinka podróży, więc postanawiamy zafundować sobie odrobinę luksusu – shared taxi – za 3500 rupii od osoby. Podróż ma trwać 4-4,5 godziny.
Tą drogą wyjeżdżamy z Elli
Zaczyna się nieźle. W vanie jest łącznie z nami pięcioro pasażerów, wygodnie, klima, kilometrów szybko ubywa. Rozmawiamy z sześćdziesięciosześcioletnią nauczycielką historii z Wielkiej Brytanii, która podróżuje samotnie. Sri Lanka jest dla niej sto trzydziestym odwiedzanym krajem. Niebawem okazuje się, że kierowcy (Jest dwóch! Choć może jeden jest pilotem…) nie znają drogi (!!!), pytają i kluczą….. Kilometrów ubywa – coraz wolniej – do momentu, gdy zaliczamy niegroźną stłuczkę. Uderza w nas samochód z tyłu (nawet nasza bardzo krytyczna wobec kierowców brytyjska współpasażerka stwierdza, że to nie ich wina). Obrywamy w sumie niegroźnie (stłuczony reflektor, zdrapany lakier), ale trzeba poczekać, aż …. przyjedzie ktoś z firmy ubezpieczeniowej. Jest 13.00, skwar. Czekamy, czekamy, czekamy…
– Jak długo to jeszcze potrwa?
– 15 minut.
– To samo mówił pan pół godziny temu.
– Przecież to wypadek, to nie moja wina!
Czekamy, czekamy… Po godzinie obok nas zatrzymuje się inny van.
– Mogę zabrać dwie osoby do Mirissy.
Nie każemy się prosić. Godzinę i 1000 rupii napiwku później (sześć godzin od wyjazdu) docieramy do hotelu. Po kolejnych dwóch godzinach spotykamy na plaży Brytyjkę, a chwilę potem innych współpasażerów – parę Holendrów. Przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej dotarł na miejsce zdarzenia 45 minut po naszym odjeździe. Wtedy sprawca wypadku odmówił podania numeru ubezpieczenia i zaczęła się kłótnia… Przerwała ją Brytyjka, kategorycznym żądaniem złapania stopa dla niej i pozostałych pasażerów. Jej żądanie zostaje szybko spełnione.
Plaża w Mirissie jest fotogeniczna. Ale Mirissy na plażowanie nie polecamy – plaża jest wąska i zatłoczona, miasteczko zakorkowane, ruch taki, że trudno przejść 100 metrów wzdłuż głównej drogi czy przejść na drugą stronę, hałas i drożyzna. Nam jeszcze trafia się kiepska kwatera – brudno i dużo współlokatorów różnej maści – od mrówek począwszy, poprzez wielkie latające żuki, a na jaszczurkach pełzających po ścianach skończywszy. Nie wspominając o małpach, których co prawda nie widujemy, ale które najpewniej podwędziły w nocy moje banany (zostawiłam je na zewnątrz, żeby nie zwabić do środka więcej mrówek). Ewakuujemy się więc po dwóch noclegach, rezerwując dodatkowy nocleg w Galle, do którego pierwotnie zamierzałyśmy tylko wybrać się na kilkugodzinną wycieczkę.