„Miasta włoskie różnią się między sobą kolorem. Asyż jest różowy, jeśli to banalne słowo może oddać ton lekko różowego piaskowca; Rzym utrwala się w pamięci jak terakota na zielonym tle. Orvieto natomiast jest brązowozłote. Uświadomić to sobie można przed romańsko-gotyckim Palazzo del Popolo – potężny sześcian z szerokim balkonem na piętnarach, płaski dach najeżony merlonami i piękne okna z kolumnami i ślimacznicą. Pałac ma kolor miedzi, ale bez blasku, ogień jest w środku – pamięć lawy”.
Namówiony przez przyjaciela, w czasie podróży do Włoch Zbigniew Herbert postanowił odwiedzić Orvieto. Esej pod tytułem „Il Dumo” z tomu „Barbarzyńca w ogrodzie” (pierwsze wydanie w 1962 roku) będzie idealnym wprowadzeniem do wizyty w mieście, które zdaniem autora „wygląda jak załącznik do katedry”. Niezwykle trafne określenie – katedra jest esencją Orvieto, a cała reszta tylko ją dopełnia.
„Katedra stoi (jeśli ten nieruchomy czasownik jest odpowiedni dla czegoś, co rozdziera przestrzeń i przyprawia o zawrót głowy) na obszernym placu, a otaczające kilkupiętrowe budynki po chwili gasną i przestaje się je dostrzegać. Pierwsze wrażenie nie różni się od ostatniego i dominuje uczucie niemożności oswojenia się z tą architekturą”.
Budowa trwała ponad trzysta lat, projekt ewoluował:
„… pojawiły się linie horyzontalne, kompozycja straciła strzelistość, za to rozsiadła się pewnie; przede wszystkim jednak powierzchnia fasady została znacznie powiększona, aby w całej pysze i okazałości mógł tę architekturę odrealnić kolor i ornament. Włosi XIV wieku patrzyli zapewne na katedry francuskie jak na dzieła wspaniałe, ale obce. Surowe bryły, napięcie linii pionowych, bezwstydne obnażenie kośćca i surowa egzaltacja kamienia musiały rewoltować łacińskie zamiłowanie do koła, kwadratu i trójkąta prostokątnego, to znaczy do zmysłowej i nieco ociężałej równowagi (…)
Dla nich bowiem budowle gotyckie Północy były dziełem innej przyrody i patrzyli na nie chyba z odcieniem zgrozy, jak na kopce termitów. Fasada była dla Włochów kolorową procesją nieco przesadną jak opera z chórami rzeźb, mozaik, pilastrów i wieżyczek, a Orvieto jest na pewno jednym z najbardziej uderzających przykładów malarskiej koncepcji architektury. To właśnie sprawia trudną do oddania mieszaninę zachwytu, zażenowania i zupełnego zagubienia w lesie kolorowych kamyków, falujących płaszczyzn brązu, złota i błękitu”.
Herbert podziwiał nie tylko architekturę, ale też freski we wnętrzu:
„Nagie ciała posiadają w najwyższym stopniu zdolność budzenia wzruszeń. Przekonuje o tym fresk Potępieni, który parzy naszą skórę, układa na języku płaty popiołu i napełnia nozdrza żółtą wonią siarki.
Scena jest zatłoczona i bez perspektywy niby Bitwa pod Grunwaldem. Nagie ciała ubite są ciasno jak w piwnicy w czasie bombardowania. Właściwie nie są to ciała oddzielnych osób, tylko wielki splot akcji i kontrakcji, razów oprawców i obronnych gestów potępionych. Signorelli, zafascynowany problemem ruchu, rozumiał jego fizyczne i metafizyczne konsekwencje. Wiedział, że w każdej akcji jest ziarno śmierci, a koniec świata to ostateczny wybuch i spalenie nagromadzonej energii. Na wiele lat przed Galileuszem i Newtonem ten malarz Quattrocenta definiował pędzlem oschłym i obiektywnym prawa upadku ciał (…).
Na koniec trzeba wyrzucić z siebie to bluźnierstwo wobec autorów podręczników: freski w Orvieto robią znacznie większe wrażenie niż freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej”.
O uliczkach w Orvieto Herbert napisał, że są ” jak strumienie górskie, mają ostry nurt i otwierają nieprzewidziane perspektywy”.
O Orvieto wspominam też w poprzednich wpisach: Umbria: Włochy poza szlakami i Umbria: co zwiedzić.