Na początku nie przepuściłam żadnej świętej krowie. Każda napotkana ma swój mniej lub bardziej udany portret. Nie zdążyłam tylko uwiecznić tej, która z niezmąconym spokojem sikała na prawym (czyli teoretycznie najszybszym) pasie kilkupasmowej arterii w Delhi. Kierowcy trąbili wściekle na siebie wzajemnie, ale blokująca pas krowa zdawała im się wcale nie przeszkadzać.
W tradycji judeo-chrześcijańskiej zwykliśmy postrzegać zwierzęta jako istoty niższe, nam podporządkowane. Wszak Bóg kazał nam czynić sobie ziemię poddaną. W hinduizmie różnica między ludźmi a zwierzętami nie jest różnicą istoty tylko różnicą stopnia. W poprzednim wcieleniu mogliśmy być zwierzęciem, może też odrodzić się jako zwierzę w następnych wcieleniach – jeśli w chwili śmierci nasza karma jest negatywna, zejdziemy ku gatunkom zwierzęcym.
W Indiach zwierzęta są tam, gdzie zdaniem Europejczyków absolutnie ich być nie powinno. Po ulicach metropolii spacerują nie tylko święte krowy – w śmieciach buszują też kozy, prosiaki i bezpańskie psy (Hindusi rzadko trzymają w domach psy i koty – nie ma na to miejsca), a po dachach domów, pałaców i świątyń harcują małpy. Czasem ulicą majestatycznie kroczą słonie.
Kozy często ubrane są w sweterki lub – rzadziej – kurteczki.
Szpital dla ptaków przy świątyni dżinijskiej w Delhi